Strony

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Co zmienił 2016 rok?



Stało się. 

Przedwczoraj, patrząc w roziskrzone niebo, dotarło do mnie, że zaczyna się 2017 rok. Rok, którego jednocześnie się boję i na który czekam z niecierpliwością. 

Ale zanim w pełni skupię się na przyszłości, czas zamknąć stary rok. Zrobię to miesiąc po miesiącu,  skupiając się na tym, co było w nich najważniejszego.

Styczeń i Luty

Były bardzo pracowitymi miesiącami. To chyba jedyne miesiące o których mogę powiedzieć, że w zasadzie nie wydarzyło się w nich nic wyjątkowego. 

Marzec

To był ważny dla mnie miesiąc. 
Po pierwsze otworzyłam swojego pierwszego bloga Biegowym Krokiem. Długo się do tego zbierałam i zawsze było jakieś "ale". A to nie mam czasu, a to nie wiem od czego zacząć, a w końcu pytanie: a co ludzie powiedzą?

I pewnego dnia po prostu to zrobiłam. Bez dalszego zastanawiania. Co więcej, ani przez chwilę nie żałowałam.

W tym miesiącu udało mi się też po raz drugi w życiu wyjechać na narty. Dało mi to ogromnego kopa motywacyjnego i powera. Upewniłam się, że jest to sport dla mnie ;) Ten wiatr, wolność. I obite WSZYSTKO... Ale to już inna historia ;)

Dodatkowo świetne rezultaty na zawodach w Wesołych Biegach Górskich napawały dużym optymizmem. Niestety

Kwiecień 

Znowu był ciężki. 

Z plusów to  chyba tylko dostanie się do Sieci Obserwatorów Burz

Niestety w tym czasie zmagałam się ciągle z kontuzją i frustracja aż wylewała mi się uszami. Całą formę i czteromiesięczne przygotowania diabli wzięli. Ale mnóstwo pracy w szkole skutecznie zepchnęło to na dalszy plan, dlatego bardzo się cieszyłam na

Maj

w którym na majówkę wyjechaliśmy na 5 dni w góry. Co prawda przez pogodę nie do końca udało nam się zrobić wszystko, co zaplanowaliśmy, ale był to zasłużony odpoczynek. Ponadto wyjazd ten zmusił mnie po raz kolejny do pewnej refleksji. Ale o tym dalej.

W maju udało nam się z dziewczynami zorganizować jednodniowy wypad do Energylandii. Była to dla mnie wartościowa lekcja organizacji, która o mało co nie skończyła się nocą na dworcu, bez jedzenia i pieniędzy ;) Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i teraz możemy się już z tego tylko śmiać.

I po trzecie, to właśnie w maju założyłam tego bloga. Tym razem wątpliwości nie było prawie wcale. 

Czerwiec

To zakończenie roku szkolnego, a wcześniej start w Men Expert Survival Race. Tak jak pisałam w relacji, najgorszym i najlepszym momentem zarazem, był skok na Flybagu. W pełni dobrowolny skok z 7 metrów na dmuchany materac dla osoby z naprawdę dużym lękiem wysokości to coś, co wymaga ogromnej siły woli. I choć nie wiem, czy chciałabym to powtórzyć, to udało się - skoczyłam.

Jestem z tego dumna, aczkolwiek kosztowało mnie to naprawdę dużo nerwów. Kolejna bariera została pokonana. 

Lipiec

To drugi w tym roku wyjazd w Gorce. W końcu udaje nam się zdobyć Turbacz. I po raz kolejny nachodzą mnie refleksje po powrocie. 

Sierpień

To miesiąc przełamywania swoich barier. Najpierw wyjazd do Wisły i wiekopomna wycieczka rowerowa, podczas której umarłam z wykończenia jakieś sto razy... Albo i tysiąc... Wybaczcie, ale po dziesiątym przestałam liczyć ;)

Zaraz po powrocie razem z dwoma przyjaciółkami wzięłyśmy udział w wolontariacie w Runmageddonie. Zostałam zaangażowana jako osoba witająca i informująca, co trzeba zrobić na początku w biurze zawodów. Czyli w praktyce robiłam za słupek informacyjny, barierkę, osobę piszącą numery na twarzy, pilnującą kolejki i dbającą o porządek przy wypełnianiu oświadczeń w jednym. Całkiem sporo. 

Na początku było mi ciężko, bo jestem osobą nieśmiałą i do osób nieznajomych odzywam się raczej dopiero wtedy, kiedy muszę. Taka moja natura. 

A przynajmniej tak myślałam aż do wolontariatu. Podczas tych trzech dni chyba po raz pierwszy w życiu wyszłam ze strefy komfortu na dłużej. I było mi z tym naprawdę dobrze. Zobaczyłam, że łatwo jest się zaszufladkować jako osobę nieśmiałą i podporządkować pod to życie. Dużo trudniej natomiast jest z tym walczyć. 

Ten wolontariat pokazał mi,  że kiedy trzeba potrafię sobie poradzić. I nie będę ukrywać, bardzo podbudował moje poczucie wartości. 
Pod koniec sierpnia założyłam też konta na Instagramie dla obu blogów. 

Wrzesień

Był ciężkim powrotem do codzienności. Większość wolnego czasu poświęciłam na przeszukiwanie czeluści Internetu i czytanie wszystkiego, co było związane z rowerami górskimi.
I tak, w 

Październiku

na tydzień przed 18-stymi urodzinami stałam się posiadaczką najpiękniejszego i najcudowniejszego roweru górskiego. 

Urodziny były jakby zamknięciem pewnego rozdziału. Jeszcze długo później docierało do mnie, że jestem dorosła. A właściwie dalej chyba dociera. Nie czuję się dorosła. Jest zbyt wiele rzeczy,  których jeszcze nie ogarniam. Ale jednocześnie coś te urodziny we mnie poruszyły i dlatego

Listopad

Był miesiącem refleksji. Po raz pierwszy w życiu odważyłam się powiedzieć na głos czego chce. Te trzy wyjazdy (a właściwie cztery,  jeśli liczyć narty) dały mi dużo do myślenia. 

Ta nieokreślona tęsknota za każdym razem, kiedy wracałam do Warszawy. Ciepło na sercu, kiedy w wakacje znowu wracałam w góry. Euforia, która towarzyszyła mi na każdym kroku, który stawiałam na szlaku. Narty, bieganie,  kolarstwo górskie. Przyroda, skały, widoki i ta natura, która otaczała mnie na każdym kroku i sprawiała, że po prostu, po ludzku, byłam szczęśliwa. To wszystko wreszcie złożyło się w jedną całość. 

Chcę  mieszkać w górach. 

A dziś nie boję się powiedzieć: będę mieszkać w górach. 

Nie wiem kiedy,  jak i za ile. Ale zrobię wszystko żeby tak było. A kiedy ja się uprę, nie ma siły, która mogłaby mnie powstrzymać. 

Grudzień

To dalej miesiąc przyszłości. Postanowiłam, że postaram się pojechać na Erasmusa. Do Innsbrucka albo gdzieś do Niemiec. Byle w Alpy. Nie wiem, czy będę w stanie poradzić sobie językowo i czy dam radę finansowo, bo erasmusowe stypendium na pewno nie pokryje wszystkich wydatków. Ale przede wszystkim - niemiecki.  Resztą  będę się martwić później. 

Podsumowując, ten rok pomógł mi uwierzyć w to, że mogę. Że ciężką pracą można osiągnąć naprawdę wiele. I że wolę harować dla marzeń niż iść na łatwiznę i całe życie zastanawiać się co by było gdyby. 

I to jedyne moje postanowienie noworoczne. Żeby w tym wkraczaniu w dorosłość nie zapomnieć o tym, co mnie uszczęśliwia i żeby nie stracić tej odwagi do marzeń. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz