Strony

piątek, 27 maja 2016

Luboń Wielki przez Perć Borkowskiego

Wycieczka na Luboń Wielki - 26.05.2016 r.


Decyzja o wyjeździe w góry na długi weekend była zupełnie spontaniczna. Na szczęście udało nam się zarezerwować miejsce w pensjonacie w Rabce Zdrój. 

Pobudka o 3:30, wyjazd o 4:30. Dlaczego tak rano? Bo sama droga z Warszawy do Rabki to 6 godzin jazdy. A tego samego dnia mieliśmy jeszcze zaplanovwaną pierwszą wycieczkę.

O 11 jesteśmy na miejscu, ale dopiero o 13 ruszamy na szlak. Pierwszy etap wycieczki to zdobycie wieży na Polczakówce. Niebieskie znaki prowadzą przez miasteczko, a następnie wkraczają na pola i łąki. I tu napotykamy już pierwszą przeszkodę. Szlak ginie. Idziemy, idziemy i nic... Lipa... Kilka rozgałęzień, wszędzie trawy i zero oznaczenia. Gdyby nie mapa prawdopodobnie nigdy byśmy tej wieży nie znaleźli. Umiejętność określania kierunku i czytania poziomic okazuje się nieoceniona. W końcu jakoś udaje nam się trafić, ale tracimy na tym kilka minut.

Głęboki wdech... I do góry!

Jeśli będziecie chcieli iść tym szlakiem z Rabki Zdrój, na pierwszym skrzyżowaniu ścieżek kierujcie się na lewo. W prawo, pod górę, idzie czarny szlak. Skąd wiem? Ano tylko z mapy, ponieważ w terenie oczywiście nie ma żadnego oznaczenia. Cały czas należy kierować się lekko w lewo, na kolejnym skrzyżowaniu znów idziemy w lewo ścieżką opadającą w dół. Za zakrętem pojawi się wieża. I tutaj zatrzymajcie się. STOP. Prosto idzie dalszy ciąg szlaku. Pierwszy raz od kilkuset metrów widzicie niebieskie znaki. Jeśli już odnotowaliście ich obecność, możecie lecieć w kierunku wieży niczym tęczowe jednorożce. W przeciwnym razie na górze czeka Was kolejne szukanie szlaku, a idzie on kilkaset metrów niżej.

Widok z wieży

Wieża ma 25 metrów wysokości. Konstrukcja jest bardzo solidna, drewniana. Jesteśmy zupełnie sami, co przyjmuję z ulgą, bo dla osoby z lękiem wysokości, tłok na takich obiektach jest koszmarem. Pierwsze dwa piętra pokonuję bez trzymanki. (Pierwsza myśl - Pokonałam lęk wysokości?!) Ale potem niestety wszystko wraca do normy... Obie ręce na poręcze, motelem nogi i powoli na górę. Jak już wreszcie wdrapuję się na ostatnie piętro, jestem trochę zawiedziona. Widoki ładne, ale tak naprawdę bardzo ograniczone przez drzewa i stok.

Po tej łące trzeba przejść. I jeszcze się nie zgubić ;)

Dalsza część drogi na szczęście jest już dobrze oznakowana. Przez kilkaset metrów ścieżka robi się dość wąska i trawersuje zbocze - taki mały przedsmak tego co nas czeka.

Bez przygód schodzimy do Rabki-Zaryte i znajdujemy żółty szlak. I tu ponownie  musicie uważać, bo kiedy szlak mija już zabudowania znów jest problem. Nie wiem czy jeszcze raz brakuje znaków, czy my je przegapiamy, ale skręcamy w złą drogę. Jesteśmy tak zajęci pięciem się w górę, że nie szukamy szlaku. Na pewno znowu jest słabo oznaczony, myślimy.

Tegoroczny przyrost świerka

No cóż, tym razem się pomyliliśmy. Zawraca nas miły pan z dzieckiem, prawdopodobnie miejscowy. Mówi, że nie ma potrzeby cofania się na dół i radzi żebyśmy przeszli przez łąki. Okupujemy to pokłutymi i pogryzionymi nogami, ale zaoszczędzamy i czas, i siły. Gdyby nie to przypadkowe spotkanie, ominęlibyśmy najciekawszą atrakcję - Perć Borkowskiego. Do tej pory nie wiemy gdzie poszliśmy źle. W każdym razie, szukajcie skrętu w prawo i sprawdźcie, czy nie idzie tam szlak, zanim go ominiecie.

Dalsza ścieżka jest prawie cały czas mokra, więc błoto staje się naszym stałym towarzyszem. Myślę, że główną przyczyną mini strumyczków-ścieżkowych była burza, która przeszła nad Rabką dzień wcześniej. Aczkolwiek bierzcie pod uwagę możliwość brodzenia w błocie.

Jeden z niewielu suchych i płaskich momentów...

Ścieżka cały czas mocno pnie się pod górę. Mam wrażenie, że nie było tam żadnego płaskiego odcinka dłuższego niż 10-20m. Dlatego jeśli czekacie na wypłaszczenie, aby zrobić przerwę, dojdziecie na szczyt bez odpoczynku ;)

Kiedy wdrapujemy się już do tablicy o Rezerwacie Przyrody, jestem już naprawdę zła. Gdzie to gołoborze, gdzie te kamienie ze zdjęć?! Po co ja tam przyszłam... Po czym po 200m moim oczom ukazuje się upragniony widok. Gołoborze.

Gołoborze

Wielkie pole z kamieni. Takkkkkk!!!

Tu na szczęście nie było jak się zgubić

Idę, wielki banan na twarzy. Wreszcie coś ciekawszego.

I widoki 

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy szlak namalowany na skale każe mi na nią wejść. To raczej nie zdarza się w Beskidach.  Chwila konsternacji i włażę na górę.

Na górze

Eeee... Na pewno tędy???

I w tym momencie znowu chwila namysłu. Szlak pokazuje na dół. Patrzymy, a tam kilkanaście metrów urwiska. Nie no, niemożliwe. Jesteśmy w Beskidach. To nie Tatry. Obeszliśmy kawałek krawędzi i nic. Czyli jednak tam. Zaczynamy powoli, ostrożnie schodzić w dół i faktycznie widzimy kolejne kilka znaków. Zejście jest naprawdę ciekawe.

Jestem taternikiem ;) - najciekawszy moment

Czuję się jak na Tatrzańskim szlaku. Wiadomo, Orla Perć to to nie jest, ale jest to naprawdę dobry moment na sprawdzenie jak czujesz się w skałach. Ja upewniłam się, że w terenie mój lęk wysokości właściwie jest nieobecny. Kroki były pewne, żadnego zawahania, nie wierzyłam, że kilka godzin wcześniej walczyłam, żeby wejść na wieżę widokową.

Po zejściu ze skał, zostaje nam jeszcze jakieś 15 min podejścia.

Widok z Lubonia

Ogólnie szlak miał 5,1 km długości i pokonywał 560m deniwelacji. Mogę go polecić każdemu, kto lubi jakieś urozmaicenie i nie boi się za bardzo wysokości. Nie jest to szlak dla rodzin z małymi dziećmi i osób starszych/mniej sprawnych.

To ja! To ja! Oślepiona przez słońce ;)

Na szczycie Lubonia robimy chwilę odpoczynku, ale szybko ruszamy w dół, bo zaczyna robić się późno.

Na szczycie

Schodzimy szlakiem zielonym. Jest on dużo łagodniejszy i naprawdę dobrze się nim schodzi.

Czy nie może tak być zawsze?!

Jedynym problemem jest 30 metrowy odcinek błota, ponieważ ścieżka idzie wąwozem i nie ma opcji ominięcia go. Buty zapadają się na kilka centymetrów i trzeba uważać, aby ich nie zgubić ;)

Ten moment, kiedy taka ścieżka jest dla Ciebie sucha...

Jedyny problem z oznaczeniem pojawia się już w mieście, bo na naszej mapie po przejściu przez rzekę, szlak od razu odbija w bok. Okazuje się, że owszem jest tak, ale szlak najpierw idzie 200m jeszcze wzdłuż torów. Głównym winowajcą tym razem jest mapa, aczkolwiek nie pogniewałabym się za jakąś zieloną strzałkę...

Ogólnie wycieczkę zaliczam do bardzo udanych. Przeszliśmy około 15 km w niecałe  5 godzin z hakiem. Pogoda idealna, ciepło, ale bez burzy ani deszczu. Zgłaszam tylko zażalenie, co do oznakowania...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz