Strony

wtorek, 5 lipca 2016

Lubań niebieskim szlakiem przez Górę Wdżar

Lubań niebieskim szlakiem przez Górę Wdżar

Trochę daleko...

Naszym pierwszym celem w czasie pobytu w Mizernej był Lubań - szczyt o wysokości 1225 m. Cała wycieczka trwała 5,5 godziny, a pokonaliśmy około 15 km.

Z naszej kwatery wychodzimy kilka minut przed godziną 9. Przez Mizerną, a potem Kluszkowce docieramy do podnóży Góry Wdżar. Postanawiamy nie szukać niebieskiego szlaku, który obchodzi cały szczyt, tylko skracamy dobre dziesięć minut, idąc trasą narciarską o oznaczeniu niebieskim.

W ten sposób docieramy na przełęcz Drześlawa (693 m n.p.m), która oddziela masyw Lubania od Góry Wdżar.

Przełęcz Drześlawa. A na wprost Wdżar ;)

Bez problemów odnajdujemy szlak i ruszamy dalej zgodnie ze znakami. Idziemy bardzo szybko, niemal biegnąc, bo wszechobecne muszki wciskają się wszędzie! Nie mam pojęcia skąd się wzięły, szczególnie w takiej ilości, ale były upierdliwe do granic możliwości...

Nienawidzę owadów. Naprawdę...
Nie tylko nam jest gorąco :D

Jeszcze raz na Wdżar zanim znikniemy w lesie.

Ścieżka jest dość szeroka, ale bardzo nierówna i mokra. Środkiem podczas deszczu zapewne spływa woda, a boki są pochyłe i śliskie od mokrej gliny. Wszystko to sprawia, że idzie się dość ciężko i niewygodnie.
Droga jest bardzo monotonna, a przez brak jakichkolwiek punktów orientacyjnych możemy się jedynie domyślać, gdzie jesteśmy.

Ścieżka do wygodnych nie należy. Ale zawsze mogło być gorzej ;)

Okazuje się, że typujemy dość dobrze, bo po przekroczeniu większej drogi spotykamy się z zielonym szlakiem na polanie Wyrobki.

Na widoki można liczyć tylko między drzewami.

Na samym skrzyżowaniu znajdują się ruiny schroniska, które spłonęło w roku 1978. Ostały się tylko piwnice, które nie były drewniane. Warto dodać, że pierwsze zostało zniszczone w roku 1944, ponieważ stanowiło ważny punkt spotkań i działań polskich partyzantów. Podobnie jak pierwsze zostało ono strawione przez ogień.

Resztki schroniska, które spłonęło w 1978 roku.

Na szczyt zostaje nam jakieś 500m odległości i ponad 100m wysokości do pokonania. Jak łatwo policzyć, robi się stromo. Nawet bardzo...

Uwierzcie, to zdjęcie nie oddaje stromizny!

Myślałam, że odpoczynek przy kwiatach to dobry pomysł... Dopóki nie zaatakował mnie szerszeń.

Ścieżka mija po drodze łąkę i w końcu wychodzi na polanę Wierch Lubania, która rozdziela dwa wierzchołki naszego szczytu. Znajduje się na niej Studencka Baza Namiotowa czynna podczas wakacji.

Polana Wierch Lubania
Czyli jednak wieża...

My kierujemy się na lewo w kierunku wyższego wierzchołka. Naszym oczom ukazuje się dość wysoka, drewniana wieża widokowa. Nie powiem żebym była z tego powodu szczęśliwa... Ale biorę głęboki wdech i ruszam w górę.

Za jakie grzechy... To jest za wysokie!

I tu zaskoczenie! To najlepsza wieża na jakiej kiedykolwiek byłam! Szerokie, solidne schody, bez żadnych prześwitów. Zero bujania się i trzęsienia całej konstrukcji. I wysoka, bardzo solidna barierka na szczycie.
Nie wiem kto to projektował, ale jest geniuszem. Chyba pierwszy raz zdarzyło się, że nie musiałam się kurczowo łapać barierek, tylko mogłam spokojnie wchodzić na górę i pić wodę. Na górze znajdują się cztery panoramy z opisanymi po kolei szczytami. Jest to bardzo pomocne, jeśli chcemy wiedzieć na co patrzymy ;)


Niestety Tatry były średnio widoczne z racji rozwijającej się burzy



Po zejściu na dół robimy chwilę przerwy na drugie śniadanie i ruszamy dalej szlakami idącymi grzbietem. Staramy się iść dość sprawnie, bo nad Tatrami zaczyna padać i pomrukiwać. A przed nami jeszcze 2-2,5 godziny drogi.

Tu ja z widokiem

A tu krzyż w zbliżeniu

Dalej ścieżka opada w dół, czasem wznosząc się na małe wzniesienia. Jest to dość widokowy odcinek. A na pewno bardziej niż niebieski szlak, którym zdobywaliśmy szczyt.

Brakuje tylko czarnego ;)

Po kolei szlaki odchodzą w dół i wkrótce i my zbaczamy na zielony szlak.

Na grzbiecie
Tym razem lekko w górę

Zaczyna się on od dość dużej polany. Z duszą na ramieniu, pamiętając przygody na Luboniu, ruszamy w dalszą drogę. Tym jednak razem szlak jest bardzo dobrze oznaczony. Znaki umieszczone są na drzewach i są naprawdę duże. Do tego ustawione słupki, które nie wiem czy do tego służyły, ale wyznaczały kierunek.

Dalej ścieżka cały czas opada, czasem lekko, czasem bardzo mocno, tak, że zaczynamy praktykować niekontrolowane zjazdy na butach. Niestety dość obfity deszcz, który padał poprzedniego dnia, nie ułatwiał sprawy.

Schodząc, uwaga na luźne kamienie!

Zdjęcie jak zwykle nie oddaje nachylenia...

W między czasie trafiamy na traktor. I nie byłoby w tym niczego dziwnego gdyby nie fakt, że ścieżka po której przejechał miała około 25% nachylenia i była pokryta kamieniami. Wiedziałam, że traktor to pojazd typu czołg, ale mimo wszystko myślałam, że ma jakieś ograniczenia ;) A on jeszcze wiózł za sobą kilkunastumetrowe drzewa!

Trochę urozmaicenia

I znów kamienie

Zrośnięte drzewo

 Po kilkudziesięciu minutach szlak wychodzi z lasu i wkracza na pola i łąki. Mamy szansę podziwiać panoramę Tatr, a także Kluszkowiec, Mizernej i Maniowów z jeziorem Czorsztyńskim. Tu też trzeba bardziej uważać na szlak, bo łatwiej go zgubić. W pewnym momencie skręca on w prawo pod kątem 90 stopni. I niestety po jakiś 100-200 metrach ścieżka ginie.

Wyjście na polanę

A w tle stado owiec

W związku z tym, że właśnie zaczynało padać, nie traciliśmy czasu na szukanie znaków, tylko ruszyliśmy na przełaj przez pola. W dole było widać już domy w Mizernej, więc wiedzieliśmy, że gdzieś wyjdziemy. Po drodze jeszcze przeszliśmy prosto przez stado owieczek ;) A baca potwierdził, że w ten sposób dojdziemy do drogi.

A to owce w zbliżeniu. Trochę je przestraszyliśmy ;)

Mieliśmy szczęście, bo deszcz się rozmyślił i do domu dotarliśmy w suchych ciuchach.

Kap kap, bardzo nas zmoczy?

Podsumowując wycieczka należy jak najbardziej do udanych. Po raz kolejny okazało się, że szlaki w Gorcach są trochę zaniedbane i miejscami słabo oznaczone. Do tego na widoki należy raczej liczyć tylko na szczytach, bo same szlaki biegną w lesie i, co tu dużo mówić, są monotonne.

Przed nami jeszcze wycieczka na Turbacz, może tam będzie to wyglądać trochę inaczej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz