Strony

poniedziałek, 24 lipca 2017

Jaskinie w dolinie Kościeliskiej i Smreczyński Staw



Dziś czas na drugą relację z Tatr. Tak jak obiecałam, będzie o dolinie Kościeliskiej i jaskiniach. A na końcu urządzimy sobie jeszcze spacer do Smreczyńskiego Stawu. Jeśli macie chwilkę czasu to zaparzcie sobie kawę albo herbatę, bo tekst wyszedł dość długi ;)

Dzisiejsza wycieczka to kolejna propozycja dla osób, które dopiero poznają Tatry albo chcą się oswoić ze sztucznymi ułatwieniami.

W dolinie Kościeliskiej byłam 9 lat temu, ale wtedy zaliczyliśmy tylko Jaskinię Mroźną i podeszliśmy pod Smoczą Jamę. Dlaczego? Drabinka dla rodziny z małym dzieckiem nie była dobrym pomysłem, więc wróciliśmy tą samą drogą. I na tym się skończyło zdobywanie ;)

W tym roku było już inaczej - wiek przestał być jakąkolwiek barierą.

Wycieczkę zaczynamy dość rano, więc po dolinie kręci się jeszcze bardzo mało osób.


Na początku jest trochę ludzi

Czasem ktoś nas wyprzedzi, czasem my kogoś wyminiemy, ale ogólnie panuje cisza i spokój. W takich momentach można w pełni docenić piękno Tatr. Bo niestety w ciągu wakacji, w tłumie, łatwo to piękno gdzieś zatracić.

 
Ale później robi się zupełnie pusto

Po mniej więcej pół godzinie marszu dochodzimy do czarnego szlaku, który doprowadziłby nas do Jaskini Mroźnej. Jeśli ktoś jeszcze nie był, to polecam, nie trzeba martwić się o własne światło, a i trudności są znikome.

My jednak idziemy dalej prosto. Z szerokiej doliny wchodzimy w wąwóz. Po obu stronach górują nad nami skalne turnie o najróżniejszych nazwach, między innymi Sowa, czy Kazalnica. 
 Mimo, że nie są one jakoś specjalnie wysokie, sprawiają wrażenie ogromnych. Przez cały czas towarzyszy nam potok Kościeliski, dzięki któremu nawet w gorące dni w wąwozie jest zauważalnie chłodniej. To głównie przez niego cały czas nie mogę się zdecydować, co zrobić z bluzą. W krótkim rękawku za zimno, w bluzie za gorąco. Eh, te góry...

Wchodzimy w wąwóz i momentalnie robi się zimno

Niebawem dochodzimy do Hali Pisanej, gdzie zawsze sporo osób robi siebie postój. O tej porze jeszcze nikogo tu nie ma, ale kiedy będziemy wracać, wszystkie ławki i stoły będą zajęte. Tu też wychodzi żółty szlak ze Smoczej Jamy. Patrzę na niego z uporem i powtarzam sobie, że za kilka godzin będę właśnie tędy schodzić i żadna drabinka mnie nie powstrzyma.

Hala Pisana

Kawałeczek dalej dochodzimy do przełomu potoku Kościeliskiego. Po lewej stronie widać też charakterystyczną dziurę, z której wypływa woda. Jest to nic innego jak kolejne wywierzysko, którego wody pochodzą głównie z Wąwozu Kraków.

Jedno z wielu wywierzysk w Tatrach

A zaraz za źródłem odchodzi czerwony szlak do jaskini Mylnej, Raptawickiej i Obłazkowej.

Zakładamy rękawiczki, bo szlak od razu pnie się w górę po łańcuchach.




Przy suchej skale ten odcinek nie powinien nikomu sprawić trudności. Dalej idziemy po schodkach i niebawem dochodzimy do rozgałęzienia szlaków.

Za łańcuchami czeka nas już zwykła ścieżka

Odsłaniają się też widoki

 Wybieramy czarny szlak i kierujemy się do Jaskini Raptawickiej.

Cały czas towarzyszą nam skały. Na szczęście tam szlak nie idzie :)

Dochodzimy powoli do ściany

Kiedy dochodzę do 15 metrowej ściany i patrzę w górę zaczynam mieć wątpliwości. Odwracam się do tyłu i patrzę na otaczające mnie widoki. Już tu nie czuję się do końca pewnie. Odwracam się do skały i próbuję na chłodno ocenić trudność. Nie wygląda to tak bardzo źle, jest stromo, ale nie zupełnie pionowo.

15 metrowa ściana. Innych zdjęć nie posiadam, gdyż przez większość czasu
byłam zbyt przerażona żeby myśleć o zdjęciach ;)

Biorę kilka głębszych wdechów i zaczynam się wspinać. Koncentruję się tylko na tym co przede mną. Szukam kolejnych miejsc oparcia dla nóg. Skała jest dobrze urzeźbiona, więc trudności nie są duże. Są może ze dwa miejsca, gdzie muszę się dłużej zastanowić nad kolejnym ruchem, ale daję sobie radę. Tylko gdzieś tam z tyłu czuję, że jestem coraz wyżej. Jednak konsekwentnie to ignoruję. A przynajmniej się staram.

W końcu dochodzę już prawie na górę. I nagle, gdy jestem już tak blisko, zaczynają się problemy.

Najpierw nie mam gdzie postawić nogi. Próbuję raz, drugi, w końcu się udaje i zaglądam ostrożnie w dół, do jaskini. I już wtedy wiem, że nie dam rady. 4 metrowa drabinka w dół to dla mnie za dużo. Stoję przy tym otworze niepewnie i nawet nie umiem sobie wyobrazić ruchów jakie musiałabym wykonać żeby obrócić się o 180 stopni i zacząć schodzić w dół po drabinie.

Kiedy tak biję się z myślami i próbuję dodać sobie odwagi, odwracam się do tyłu. I to jest najgorsze, co mogłam zrobić. Wysokość mnie przytłacza. Czuję jak miękną mi nogi. Wszystkie pokłady odwagi mnie opuszczają i marzę już tylko o zejściu na dół.

Na moje nieszczęście w górę zaczynają wchodzić dwie osoby i jedynym sensownym miejscem, gdzie możemy się minąć, jest właśnie to miejsce, gdzie stoję. Przesuwam się pół metra w lewo i puszczam łańcuch, jednocześnie przywierając wszystkim czym tylko mogę do skały. Serce bije jak oszalałe, nogi i ręce trzęsą się. Nie jest dobrze.

Ten czas, kiedy dwójka ludzi mnie mija, poświęcam na jako takie ogarnięcie się. Udaje mi się trochę uspokoić i mogę zacząć schodzić. Na początku idzie mi opornie, bo nie jestem pewna własnych nóg, jednak już jakieś 3 metry niżej biorę głębszy oddech i jest już prawie w porządku. Drogę w dół pokonuję już bez problemów.

Ostatni odcinek łańcuchów w dół

Tak właśnie działa lęk wysokości. Atakuje w najmniej odpowiednim momencie i pozbawia człowieka całego spokoju, a nie raz i rozsądku. I nic nie możesz z tym zrobić. Nie zrozumie tego nikt, kto nigdy nie doznał tego uczucia gdzieś na górze.

O lęku wysokości planuję zrobić zupełnie oddzielny wpis, bo kiedy ktoś pyta, czy jest sens jechać w Tatry z osobą, która ma duży lęk wysokości, odpowiedź zazwyczaj brzmi: Odpuść sobie. A ja uparcie twierdzę, że taka osoba jest w stanie przejść większość szlaków w Tatrach. Ale o tym kiedy indziej.

Po Jaskini Raptawickiej udajemy się do Obłazkowej Jamy. Jak sama nazwa wskazuje jest to malutka jaskinia o długości około 30 m. Mimo to latarka jest niezbędna, bo łatwo się potknąć o leżące kamienie albo wpaść w błotną kałużę. Bez obaw, można to też zrobić z latarką ;)

Otwór Obłazkowej Jamy

Na koniec zostawiamy Jaskinię Mylną. Od początku nie planowaliśmy przechodzić całej, bo nikt z nas jakimś zapalonym grotołazem nie jest. A i ubrań na całkowite ubłocenie nie bardzo mieliśmy.

Wejście Jaskini Mylnej

Mimo to warto wejść chociaż kawałek do okien Pawlikowskiego. Przy zachowaniu ostrożności można to zrobić nawet bez latarki.



Okna Pawlikowskiego

Jako, że ludzi nie ma w ogóle, zagłębiamy się jeszcze jakieś 30 metrów, do momentu, dopóki nasze ciuchy są bezpieczne od błota.

Jeszcze kawałek korytarza

Główny korytarz ma mnóstwo odgałęzień i  dziur

 W dolinę schodzimy tą samą drogą. Jeszcze 20 minut i jesteśmy pod schroniskiem Ornak. Tu robimy dłuższy postój.

Nad Smreczyński Staw idziemy czarnym szlakiem. Nie jest on zbyt widokowy i cały czas prowadzi lasem. Po lewej stronie można zobaczyć małe bagna, co jest dość rzadkie w TPN-ie.

Staw jest niewielki, otoczony bujną roślinnością. Z roku na rok jego powierzchnia powoli się kurczy na skutek zarastania.

Nawet towarzyszyły nam kaczki ;)

Jest na prawdę ładnie

Mamy piękny widok na najwyższe szczyty Tatr Zachodnich.

Przed nami najwyższe szczyty Tatr Zachodnich

A jednak czegoś mi w tym miejscu brakuje. Jest ładnie, nawet bardzo, ale mimo to nie ma we mnie tego zachwytu, który towarzyszy mi przez niemal cały czas w Tatrach. Podejrzewam, że dużą winę za to ponosi tłum ludzi. Gdybym była tam sama, byłoby zupełnie inaczej. A tak, zamiast zachwytu, był tylko zgiełk i gwar. To kolejny przykład, gdy tłum ludzi sprawia, że góry tracą swój urok. A to jeszcze nawet wakacje nie były...

Ostatnim punktem wycieczki jest Wąwóz Kraków i Smocza Jama. Dojście tam zajmuje nam lekko ponad pół godziny.

Skręcamy na żółty szlak i już za moment wkraczamy w wąwóz.

Początek wąwozu

Cały czas idziemy po rumowisku

Bez wątpienia jest to miejsce niesamowite. Skały i drzewa sprawiają, że słońce w zasadzie nie ma tam dostępu. Panująca cisza jest przerywana tylko głuchymi uderzeniami kamieni po których idziemy, a wszystkie odgłosy są kilkukrotnie zwielokrotnione przez echo.

Tak, temu miejscu nie można odmówić magiczności.

Trzeba też uważać na płynącą wodę

A za zakrętem czeka już drabinka

Kiedy dochodzimy do drabinki, nie zostawiam sobie czasu na zbytnie myślenie i od razu ruszam w górę. Koncentruję się tylko na krokach i wyłączam myślenie o innych rzeczach. Zaskakująco szybko jestem na górze. Pamiętając ostatnie wydarzenia, nie odwracam się.

Zapamiętałam ją jako trochę wyższą

Przede mną jeszcze kilka ładnych metrów w górę. Muszę uważać, bo skała jest miejscami mokra. Kiedy sięgam ręką po występ skalny wsadzam ją w wielką kałużę błota. Biedne rękawiczki. Ale cóż, nikt nie mówił że będzie łatwo ;)

A potem staję na górze. Robię jeszcze dwa kroki, obracam się i uśmiecham szeroko. Udało się!

Cały czas idziemy do góry

W jaskini jest na tyle dużo miejsca, że na spokojnie można wyjąć latarkę i dopiero potem ruszyć dalej. Na całej długości towarzyszą nam łańcuchy. Mam wrażenie, że bez nich przejście jaskini byłoby bardzo trudne, chociaż my byliśmy w jaskini po kilku dniach dość dużych opadów, więc normalnie może być tam suszej i łatwiej ;)

I cały czas mamy do dyspozycji łańcuchy

W całej jaskini w zasadzie były 2 trudniejsze momenty. Pierwszy na początku, gdzie przydała się pomoc kogoś, kto mógł Cie trochę popchnąć do góry. Szczególnie będzie to przydatne niższym osobom.

Zaraz po przejściu pierwszego trudniejszego momentu

A drugi moment już przy wyjściu, gdzie trzeba się po prostu zaprzeć nogami o skałę, złapać łańcucha i iść do góry. Dobre, nieślizgające się buty wskazane.

Jest bardzo ślisko, ale u góry widać już światło z górnego otworu

Ogólnie jaskinia nie jest bardzo trudna, ale, gdy jest bardziej mokro, pokonanie jej może zająć trochę więcej czasu.

Ostatni łańcuch przy wyjściu

Zejście z jaskini do doliny idzie w prawo, natomiast z lewej dołącza do nas alternatywna ścieżka omijająca jaskinię.

Przy schodzeniu trzeba uważać, bo na śliskim błocie łatwo o wywinięcie orła. Sama uratowałam się w ostatnim momencie ;)

Po zejściu na Halę Pisaną zostaje nam już tylko godzina marszu do Kir.

Schodząc na Halę Pisaną

Kiedy patrzę na zegarek, jestem w szoku. 20 km! Nie myślałam, że to będzie aż tyle. I nawet tego nie czuję specjalnie w nogach ;)

Obiecuję, że jeszcze kiedyś tu wrócę i zdobędę Jaskinię Raptawicką.

Z informacji bardziej praktycznych :

Droga przez dolinę Kościeliską na całej długości jest szeroka i ubita. Nie ma tam też stromych podejść, więc albo idziemy lekko pod górę, albo po zupełnie płaskiej drodze.

Do zwiedzania jaskiń mogą się przydać rękawiczki i jakaś bluza. Warto założyć buty o dobrych podeszwach. Nie warto też ubierać najlepszych ciuchów, bo błoto zawsze znajdzie sposób, aby pojawić się tam, gdzie nie powinno ;)

Byliście kiedyś w Dolinie Kościeliskiej? Albo macie jakieś jaskinie do polecenia? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz